Gra która miała być rewolucją – recenzja gry „Spore”

Will Wright stworzył tytuły, które są znane, lubiane i co ważniejsze weszły do szeroko rozumianego kanonu. Jego dzieła to między innymi SimCity czy The Sims. I Spore miał być kolejnym wiekopomnym dziełem Willa. Gra faktycznie zawiera kilka innowacyjnych (zwłaszcza jak na swoje czasy) rozwiązań. Zdecydowanie jednak nie sprostała oczekiwaniom graczy.

Czym miał być Spore?

  • Twórcy ogłaszali, że Spore będzie epickim i rozbudowanym sandboxem.
  • Pierwszy etap miał być jak Pacman.
  • Drugi jak Diablo.
  • Trzeci jak Warcraft.
  • Czwarty jak Cywilizacja.

Otrzymaliśmy natomiast grę na swój sposób przełomową, ale nawet nie zbliżającą się stopniem skomplikowania do wyżej wymienionych tytułów, gdyż Spore nie dorastał im do pięt również pod względem grywalności.

Spore – o co w nim chodzi?

Will Wright specjalizuje się w symulatorach. I Spore miał być najbardziej ambitną symulacją w historii gier komputerowych.

Sterujemy tutaj ewolucją – od pierwszej komórki aż po cywilizacje kolonizujące inne planety. Zaczynamy tutaj bardzo prosto. Od prostego organizmu pływającego w pramorzu. Wybieramy dla niego podstawowe cechy. W edytorze tworzymy wygląd. Za zdobyte w trakcie gry punkty rozwijamy poszczególne umiejętności. Z czasem wychodzimy na ląd i kierujemy bardziej skomplikowanym stworzeniem.

Tutaj robi się coraz bardziej ciekawie. Edytor – który jest zdecydowanie najlepszą częścią gry – pozwala na tworzenie postaci niemal dowolnie. Mogą mieć dwie nogi, cztery czy nawet sześć. Mogą posiadać paszcze, dzioby czy usta. Mogą latać lub być świetnymi pływakami.

Po uzyskaniu odpowiedniego poziomu, rozwijamy również mózg bohatera. Kiedy osiągnie on odpowiednio duże rozmiary, przechodzimy do sterowania plemieniem.